sobota, 16 marca 2013

Chapter 6


  Leżałam skulona na kanapie, przykryta grubym, wełnianym kocem i oglądałam jakąś bajkę animowaną, na której w gruncie rzeczy wcale się nie skupiałam. To chyba było Tom & Jerry, ale nie miałam pewności. Nigdy nie lubiłam bajek dla dzieci, a już w szczególności tych animowanych.
  W dłoni trzymałam kubek gorącego kakao, a na stoliku obok mnie leżała otwarta czekolada, która niestety już się kończyła.
  - Hej, co jest? – Obok mnie usiadła Ann, która przyjechała do nas, żeby poinformować mnie o jakimś wywiadzie, którego mam udzielić dla radia. Chyba dla BBC. – Oh, no tak. – Walnęła się otwartą dłonią w czoło. – To dzisiaj. – Pokiwała ze zrozumieniem głową, a ja uśmiechnęłam się smutno i wysmarkałam się hałaśliwie. – A gdzie chłopcy? – Zapytała rozglądając się dookoła.
  - Wygoniłam ich do Iris. Chciała przyjść, ale jakoś mnie miałam ochoty.
  Przeraził mnie własny głos. Brzmiał jakbym od dobrych kilku dni nic nie mówiła. Miałam straszliwą chrypę, ale na szczęście z gardłem było wszystko w porządku, bo nie bolało. Podejrzewałam, że całonocne płakanie miało jakiś wpływ na brzmienie mojego głosu i raczej nie był on pozytywny. Ale to tylko przypuszczenia…
  - Trzymasz się jakoś, prawda? – Skinęłam głową i wzięłam do ręki tą resztkę czekolady która została.
  - Wybacz, ale nie podzielę się z tobą – powiedziałam wpychając ja do ust – to ostatni kawałek, a wiesz jak uwielbiam słodycze.
  - Nie ma sprawy. – Kobieta wzruszyła ramionami. – Mam własną. – Uśmiechnęła się kpiąco wyjmując ze swojej wielkiej torby dwie czekolady i delicje malinowe.
  Spojrzałam na nie łakomie i niemal bezwiednie oblizałam usta. Delicje były moją siłą napędową. I cola. Tak, uwielbiałam ten niezdrowy napój bogów. Niestety byłam na niego uczulona. Znaczy, nie na samą colę, ale na jakiś jej składnik, którego nazwy nigdy nie potrafiłam zapamiętać.
  Menadżerka podeszła do telewizora i wyjęła z torebki jakieś tajemnicze pudełko, którego zastosowania nie potrafiłam zrozumieć. Na chwile przesunęła się i zasłoniła mi obraz, ale po chwili na ekranie pojawił się tytuł „Igrzyska Śmierci”. Uśmiechnęłam się szeroko i sięgnęłam po pilota. Wcisnęłam przycisk i film się rozpoczął.
  Ann zaległa na kanapie obok mnie, gasząc uprzednio światło i dźgnęła mnie palcem w bok.
  - Ej! – Pisnęłam z oburzeniem.
  - Nie smuć się dzisiaj Christie, nareszcie jest chociaż minimalna szansa, a przecież nie chcesz jej zaprzepaścić, co nie?
  - Problem w tym, że nie wiem również, czy chcę ją wykorzystać.
~*~
  - Heeeeeeeeeeeej! – Przeciągnął Zayn wpadając do salonu i siadając na moich nogach. Krzyknęłam z oburzenia automatycznie podkulając je do siebie. – Sorki – powiedział od niechcenia. – Mamy z Liamem do ciebie pytanie – zaczął wydymając usta.
  Spoważniałam automatycznie patrząc pytająco na Stylesa, ale on pogwizdywał cicho rozglądając się dookoła. Wywróciłam oczami i spojrzałam na Daddy’ego. Ten z kolei siedział na fotelu naprzeciwko mnie z miną przysłowiowego „zbitego pieska”, co niemożliwie mnie rozczulało i sprawiało, że moje serce magicznie miękło. Ponownie przeniosłam wzrok na Malika dając mu znak machnięciem ręki, aby kontynuował. On jednak spojrzał na Liama. Uczyniłam to samo splatając ręce.
  - Okej. Jesteśmy w twoim domu, co oznacza, że to ty decydujesz – rozpoczął swoją przemowę, a ja wypięłam dumnie pierś, nieznacznie się uśmiechając. Kiedy Niall spojrzał na mnie z lekkim zwątpieniem westchnęłam i ponownie pozwoliłam Liamowi przemówić. – Hmm.. Wiesz, że Zayn ma dziewczynę, prawda? – Zapytał, a ja skinęłam głową usiłując przypomnieć sobie jej imię.
  - Peggy, tak?
  - Perrie – poprawił mnie Malik zaciskając usta i okazuję mi tym samym swoje niezadowolenie.
  Machnęłam ręką wywracając oczami. Nie bardzo przejmowałam się swoją show biznesową konkurencją. Wiedziałam, że kiedyś moja kariera się skończy, ale nie próbowałam tego na siłę powstrzymywać.
  Okej, no może trochę tak.
  - Wiesz pewnie również, że ja rozstałem się jakiś czas temu z Danielle, ale teraz staramy się to odbudować? – Zagryzł wargę unosząc brwi.
  - Danielle? Danielle Peazer?! – Natychmiast się ożywiłam, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech. – Jestem jej ogromną fanką – podskoczyłam radośnie w miejscu. – Fantastycznie tańczy i jest prześliczna. Zaprosisz ją? Proszę! – złożyłam ręce jak do modlitwy. – Plis, Liam – klękłam przed nim, a on natychmiast podkulił pod siebie nogi patrząc na mnie jak na psychopatkę.
  - My właśnie w tej sprawie – interweniował Zayn odciągając mnie od lekko przerażonego Payna. – Chcieliśmy się zapytać, czy możemy je tu zaprosić.
  - Danielle Peazer przyjedzie do mojego domu! – Zaczęłam skakać jak głupia po pokoju, a chłopcy odsuwali się ode mnie za każdym razem, gdy się do nich zbliżyłam. – O mój Boże, Danielle Peazer będzie spała w moim domu! – Wrzasnęłam i opadłam na kanapę. – Trzeba tu trochę ogarnąć – westchnęłam.
  Rozejrzałam się dookoła i dostrzegłam urażony wzrok Zayna. Posłałam mu całuska uśmiechając się szeroko, ale chłopak tylko wywrócił oczami unosząc jeden kącik ust. Och, jak ja nie cierpiałam kiedy ludzie tak robili! Posłałam mu złowrogie spojrzenie, jakby to była jego wina.
  - Kto zrobi obiad? – Odezwał się Niall ni z gruszki, ni z pietruszki. Spojrzałam na niego zaskoczona. – No co, głodny jestem – westchnął teatralnie.
  Roześmiałam się cicho zasłaniając buzię dłońmi. Horan jest niezwykle wrażliwą osobą, nie bardzo chciałam go urazić śmiejąc się z jego bezdennego żołądka. 
  - Ja zrobię, jak tylko moja piękna dziewczyna się ze mną wreszcie przywita – zapewnił go Styles siadając na oparciu sofy zaraz obok mojej głowy.
  - Och nie, Harry! –Przyłożyłam ręce do piesi patrząc na niego ze smutną miną. – Zdradzasz mnie? – Wyszeptałam łamiącym się głosem.
  Liam i Niall wybuchnęli śmiechem, a Zayn ukrył twarz w poduszce, byśmy tylko nie zobaczyli jego szerokiego uśmiechu. Loczek natychmiast do mnie doskoczył i usiadł na moich biodrach.  Jego szczupłe, zimne palce znalazły się pod moją cienką podkoszulką i zaczęły mnie łaskotać. Pisnęłam głośno i zaczęłam się wyrywać krztusząc się ze śmiechu.
  Zamknęłam oczy starając się wyrównać oddech, a kiedy je otworzyłam przybrałam najbardziej uroczy wyraz twarzy na jaki było mnie stać. Zamrugałam zalotnie i podparłam się na łokciach zbliżając swoją twarz do twarzy Stylesa, który patrzył na mnie zdezorientowany. Przynajmniej przestał się na mnie wyżywać.
  Reszta natychmiast się ulotniła, ale ich śmiechy nadal dobiegały do moich uszu.
  - Harry – wyszeptałam zmysłowo delikatnie wsuwając mu dłoń pod bluzkę i rysując przeróżne kształty na jego nagiej klatce piersiowej.
  - Candy – przełknął ciężko ślinę nie spuszczając wzroku z moich ust. Zwalczyłam odruch uśmiechnięcia się, ale oblizałam usta i przygryzłam je, co rusz spoglądając w jego zielone, kocie oczy. – Pocałuj mnie – powiedział stanowczo i podniósł wzrok. – Teraz – dodał, kiedy zauważył moje wahanie.
  Zamrugałam, kiedy po chwili poczułam jego gorące usta na swoich. Zamknęłam oczy wplatając  palce w jego gęste włosy. Opadłam na poduszki ciągnąc go za sobą.
  Każdy skrawek mojego ciała płonął, kiedy jego ręce go dotykały, a były wszędzie. Nie wiem gdzie znalazła się jego koszulka, kiedy ją z niego ściągnęłam.
  Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo potrzebowałam bliskości drugiej osoby. Nawet nie chodziło o to, że był to Harry, mógł to być ktokolwiek, byle był mężczyzną. Sądzę, że zareagowałabym tak samo na Liama, Zayna czy kogokolwiek innego.
  Już dawno nie byłam tak podniecona. W ogóle nie pamiętam, abym była blisko z jakimś mężczyzną, od kiedy rozpoczęłam karierę. Ann surowo mi tego zabraniała.
  Kiedy już dobierałam się do rozporka Stylesa ktoś głośno i znacząco odchrząknął.
  Chłopak natychmiast się ode mnie oderwał rozglądając dookoła. Oboje mieliśmy przyśpieszone oddechy, a nasze policzki pokryte były rumieńcem. Przyłożyłam dłonie do twarzy i starałam się uspokoić oddech. Boże, co się ze mną działo?
  W progu salonu stała osoba, której chyba najmniej bym się spodziewała. Tym bardziej, że z tego co wiem unikała wszelkich interakcji ze mną.
  - Louis? – Zapytał Harry wstając na równe nogi.
  - To chyba twoje Harreh – powiedział szatyn rzucając w Hazzę jego niebieską bluzką.
~*~
  - Właściwie, to kiedy usłyszałem o tym waszym związku, to pomyślałem „to na pewno fake, nie mogę mieć aż takiego pecha” – podrapał się nerwowo po karku. Zawsze tak robił, kiedy był skrępowany. Miło wiedzieć, że nie zmienił się aż tak bardzo. Posłał mi przepraszające spojrzenie, ale ja odwróciłam wzrok. – Ale po tym co zobaczyłem dzisiaj w salonie…
  Moje policzki pokryły się rumieńcem, a Harry usilnie starał się ukryć uśmiech cisnący mu się na usta. Uderzyłam go lekko w ramię, a chłopak spojrzał na mnie z wyrzutem.
  - No i co się szczerzysz? Ciesz się, że to nie byli moi rodzice – szepnęłam, kiedy Lou kontynuował swój wywód.
  - Jeszcze nigdy nie świętowaliśmy osobno – zwrócił się do chłopaków, a ja zamarłam. – Postanowiłem więc przyjechać, żebyśmy mogli… - wstałam po cichu i wycierając spływające po twarzy łzy wyszłam z salonu i zaszyłam się w kuchni.
  Słyszałam, jak chłopcy radośnie rozmawiają, omawiając dzisiejsze wyjście do klubu w celu oblania tego radosnego święta.
  Oparłam dłonie o szafki kuchenne stając tyłem do wyjścia. Ciężko oddychałam, a po moich zaczerwienionych policzkach spływały łzy. Starałam się w miarę równomiernie oddychać, żeby chłopcy nie usłyszeli, że płaczę. Zaczęły by się niewygodne pytania, a ja nie bardzo chciałam się zwierzać obcym ludziom.
  - Hej, Candy! Może… - zaczął ktoś wchodząc do kuchni, ale urwał, kiedy tylko odwróciłam się w jego stronę.
  Niall, no tak. Kto inny wchodziłby bez potrzeby do kuchni?
  - Co się stało? – Podszedł do mnie.
  Odwróciłam twarz w stronę okna i wytarłam mokre policzki. Wysiliłam się na uśmiech i spojrzałam znowu na blondyna.
  - Nic Niall, nic się nie stało – powiedziałam i wyszłam.
  No bo co miałabym im powiedzieć? Że w dniu, w którym oni świętują, ja urządzam sobie osobistą żałobę? Nie, dzięki. Odpowiadanie na niewygodne pytania nie jest moją specjalnością.
  Niezauważona przemknęłam do swojego pokoju, który najprawdopodobniej po przyjeździe Louisa, będę dzieliła ze Stylesem. Pech, bo jak dotąd było to jedyne pomieszczenie w tym domu, do którego chłopcy mieli stanowczy zakaz wstępu, szczególnie dzisiaj.
  Zamknęłam drzwi na klucz i położyłam się na łóżku. Zakryłam twarz poduszką i wrzasnęłam głośno z wściekłości oraz rozpaczy licząc na to, że nikt poza mną tego nie słyszał.
  Nienawidziłam Lou za to, że mnie zostawił, ale jednocześnie kochałam go za te wszystkie wspaniałe chwile, które razem spędziliśmy. Miałam świadomość, że jego obecność w tym domu jest równoznaczna z wiecznie napiętą atmosferą. Zakiełkowała we mnie  nadzieja, że może on i Harry się pogodzą i nikt nic nie zauważy. Wiedziałam jednak (z pierwszej ręki), że raczej Styles prędko mu nie wybaczy… Ale nadzieję zawsze można mieć.
  Westchnęłam głośno i przekręciłam się na brzuch, który w tym momencie głośno zaburczał.
  Zaklęłam cicho wypominając sobie głupotę. Bo kto normalny pożywia się tylko słodyczami? Tylko Candice Christine Haimitch. Brawa dla niej!
  - Dziękuję, nie trzeba – mruknęłam do niewidocznej publiczności i wstałam z łóżka z zamiarem udania się do kuchni.
  Wyszłam cicho z pokoju i zeszłam na dół. Przystanęłam jednak na ostatnim schodku słysząc rozmowę chłopców i znieruchomiałam przyciśnięta do ściany.
  - Louis, o co ci chodzi? Co nam szkodzi ją zaprosić? – Oburzył się Zayn…
  Zmarszczyłam brwi i przysunęłam się o pół kroku w stronę wejścia.
  - To miał być męski wieczór, nie wiem czy wiecie, ale ona nie jest facetem. Wiedziałbym o tym.
  Nie wiem czemu przejęłam się jego słowami. Rozumiałam, że chłopcy mieli go spędzić sami, ale bez przesady. Nie musiał wyrażać swojej niechęci do mnie w tak ostentacyjny sposób.
  - To moja dziewczyna Louis i zaproszę ją, czy chcesz czy nie – burknął Harry niezbyt przyjemnym głosem.
  O, jak miło…
  - Ja tam tez nie miałbym nic przeciwko jej obecności, ale… Harry ona dzisiaj płakała w kuchni.
  Cholerny Niall! Że też nie mógł trzymać języka za zębami.
  - Co?! – Krzyknął Lou wyraźnie przejęty, a ja aż się wzdrygnęłam.
  - Czemu? Wypytałeś ją co się stało? Odpowiedziała ci? Jak to płakała? Czemu nie powiedziałeś nam wcześniej? – Przekrzykiwali się z Harry’m, a ja westchnęłam uśmiechając się delikatnie.
  To miłe, że się tak przejmowali.
  - Co tu się dzieje i czemu krzyczycie na Nialla? – Wkroczyłam do kuchni marszcząc brwi i udając, że wcale nie podsłuchiwałam jej rozmowy.
  Liam spojrzał na mnie unosząc brwi, ale nic nie powiedział.
  - Czemu płakałaś? – Zapytał Styles podchodząc do mnie i spoglądając prosto w moje (zapewne czerwone i spuchnięte) oczy.
  - Niall! – Powiedziałam odwracając się do blondyna z oburzeniem. – Powiedziałeś im?!
  - Dobrze zrobił – powiedział Liam. – Powiesz nam?
  - Nie – sarknęłam i podeszłam do lodówki.
  Pod czujnym spojrzeniem chłopaków wyjęłam z niej jakiś jogurt i otworzyłam go. Wyrzuciłam wieczko do kosza i obrzucając Horana nieprzyjemnym spojrzeniem poszłam do salonu. Włączyłam telewizor i przełączyłam na jakąś komedię romantyczną. Nie lubiłam ich, ale dzisiaj przechodziłam kryzys emocjonalny. Zresztą, jak każdego dziesiątego lipca.
  - Myślałem, że jesteśmy twoimi przyjaciółmi – powiedział Zayn siadając obok mnie, po prawej stronie. Po lewej za to usiadł Harry patrząc na mnie zranionym wzrokiem małego kotka. – Ale mogłem się mylić.
  - I się myliłeś – warknęłam odwracając wzrok od swojego chłopaka. – Znamy się kilka dni, nie można się zaprzyjaźnić w tak krótkim czasie – prychnęłam wbijając wzrok w telewizor.
  - No tak, ale sądziliśmy, że chociaż się do siebie zbliżyliśmy… - mruknął Niall.
  - Gdyby tak było nie powiedziałbyś im, że płakałam.
  - To był mój obowiązek… - szepnął.
  - Jaki obowiązek? – Wstałam gwałtownie. – Oni nie są moimi rodzicami, żeby wiedzieć o mnie wszystko, jasne? Zresztą, nawet moja matka nie wie o mnie za wiele, więc nie chrzań mi o jakiś pieprzonych obowiązkach!
  - Candy – powiedział łagodnie Harry dotykając mojej ręki i wstał. – Już dobrze – przygarnął mnie do siebie, a ja wtuliłam się w jego umięśnione ciało. – Nic złego nie zrobił. Dobrze, że to zrobił, dzięki temu mogę cię przytulić – uśmiechnął się do mnie.
  - Dziękuję, że jesteś Harry… 


Holmes Chapel, 23.07.12
Kochany L!
  No cóż, Lou… Nie wiem co mam Ci dzisiaj powiedzieć.
  Dwudziesty trzeci lipca  to najgorszy dzień w moim życiu. Zdecydowanie.
  Chłopcy nic nie rozumieją. Zresztą, to pewnie przez to, że nic im nie powiedziałam. Ale nie zamierzam tego robić. Dla nich to święto, bawią się wtedy, a ja? Ryczę, oglądam marne romansidła, zajadam się słodyczami i zużywam miliony chusteczek.
  Nie wiem co jeszcze.
Twoja na zawsze – C.C.H.

piątek, 1 marca 2013

Chapter 5


  Nie wiedziałam, nie wiedziałam przedrzeźniałam ją w myślach, jednak skrycie wiedziałam, że to trochę nieodpowiednie. Nic kurwa nie wiedziałaś! Miałam ochotę wrzeszczeć ile sił w płucach, byle tylko przemówić jej do rozsądku.
  Jednak moja mama była nieugięta. Był dla niej ideałem i nawet to, że przechodziła przez ten trudny okres po jego odejściu razem ze mną, wspierała mnie jak mogła (jednak nie tak mocno jak tata, to tak żebyście wiedzieli) to teraz udawała głupią i próbowała mi wmówić, że ona o niczym nie wiedziała. Nie wiedziała, że tak bardzo cierpiałam po jego odejściu, że wylądowałam w klinice, bo nie chciałam jeść i miałam bulimię, ale skąd ona mogła to wiedzieć? Uh!
  Byłam tak bardzo wściekła!
  - Czy ty sama siebie słyszysz kobieto?! – Wrzasnęłam potrząsając nią za ramiona. – Wiesz, co ty do mnie mówisz?!
  - Przestań Candice – powiedziała tym swoim surowym, rodzicielskim tonem.
  Jaka szkoda, że nie robił on na mnie żadnego wrażenia. Uzyskała tylko tyle, że wpadłam w furię i miałam ochotę walnąć jej nierozumnym łbem o ścianę i wbić do niego, że jej idealny Louis, tak samo jak każdy człowiek, ma zalety ale i wady. Tych drugich moja matka najwyraźniej nie chciała widzieć, jaki pech…
  Jednak dzisiejszego dnia postawiłam sobie za cel uświadomienie jej o tym i nie zamierzałam rezygnować tylko dlatego, że moja własna matka udawała przede  mną skończoną idiotkę i kłamała mi prosto w żywe oczy, przez co miałam ogromną chęć na rozszarpanie jej na kawałki.
  No dobra, może jestem trochę zbyt impulsywna i zdecydowanie za agresywna, kiedy wpadam w szał, ale już nic na to nie poradzę. Już dla mnie za późno na ratunek.
  - Nic nie zdziałasz, jeśli będziesz kłamała! Sama mnie zawiozłaś do tej pieprzonej kliniki, a teraz mi wmawiasz, że niby o niczym nie wiedziałaś?!
   - Nie przeklinaj! – Wydarła się i już chciała wymierzyć mi policzek, jednak złapałam jej rękę zanim dotknęła mojej twarzy i ścisnęłam mocno. – Puść mnie, Candice! Bo zawołam ojca!
  Puściłam jej rękę.
  No, więc już wiecie, po kim odziedziczyłam swój wybuchowy charakter? Moja matka momentami bywała jeszcze gorsza niż ja. Obie zawsze wybuchałyśmy kłócąc się między sobą, dlatego na szczęście nikt inny nigdy nie cierpiał. Okej, mama uderzyła mnie może dwa, czy trzy razy, ale to tylko dlatego, że zawsze jej oddawałam. Cierp ciało, co się chciało. W końcu, nie kto inny jak właśnie ona zapisała mnie na sztuki walki.
  - A jak myślisz, gdzie on teraz jest?! Stoi pod drzwiami i podsłuchuje tak samo jak reszta, która jest zdecydowanie zbyt wścibska! Tata jest po mojej stronie, on też to zauważył! – Wskazałam na drewniane drzwi sypialni. – Zachowujesz się, jakby on nie miał żadnych wad! Jesteś obrzydliwie stronnicza, a przecież to ja jestem twoją córką, zapomniałaś?!
  - Oh proszę cię, nie zrobił niczego złego!
  - Wyjechał! – Ryknęłam.
  - Miał do tego prawo! Chciałaś go siłą tutaj zatrzymać?! Miał szansę, to wyjechał!
  - Nie wiem co za tuman namówił go do tego X Faktora, ale popełnił głupstwo! Gdyby nie on, Louis nigdy nie wpadłby na ten pomysł i opuścił by mnie tak z dnia na dzień! Co więcej, żylibyśmy sobie długo i szczęśliwie, a ja nie musiałabym robić tej jebanej kariery!
  - Ja go do tego namówiłam, jasne?! – Krzyknęła patrząc na mnie z wyraźną satysfakcją.
  - I po chuja to zrobiłaś?! Jesteś teraz zadowolona?! Nie dość, że straciłaś jego to jeszcze i mnie!
  Oh, ona chyba nie wie, co zrobiła wyznając mi to. W życiu nie byłam bardziej rozwścieczona.
  Nigdy nie wiedziałam, w jaki sposób mój przyjaciel wpadł na ten żałosny pomysł z X Faktorem. Powiedział mi tylko, że namówiła go do tego ważna dla niego osoba. Sądziłam, że może to jego mama, albo Lottie, która tak uważnie śledziła każdą edycję i bardzo się ekscytowała, za każdym razem gdy wygrał jej ulubieniec. Lubiłam ją. Była taka mała, ale miała w sobie tyle życia i niespożytej energii. Jednak Jey zaprzeczała. Mówiła, że na początku nawet mu to odradzała, bała się, tak samo jak ja. Kiedy jednak pojechał tam i startował, wszystkie trzy siedziałyśmy razem przed telewizorem u nas w domu i przezywałyśmy wszystkie te emocje razem z nim. A kiedy Jey do niego jechała ja szłam do Lottie i płakałam, a ona tak dzielnie i uparcie mnie wspierała, mimo że sama jeszcze nie wiedziała do końca co myśleć o tym wszystkim, nie wiedziała czemu tak rozpaczam.
  Ale nigdy nie podejrzewałabym o to swojej mamy. Wiedziałam, że była bardzo ważna dla Louisa, zawsze mógł się jej wyżalić, liczyć na nią, ale to… Że to ona go do tego namówiła.
  - Może nie powinnam ci tego teraz mówić, ale… - zawahała się, uważnie patrząc mi w oczy.
  - Gadaj! I tak już nie będę bardziej wściekła niż jestem – prychnęłam rozkładając ręce.
  - Jestem z niego cholernie dumna, że odniósł taki sukces, wiesz? Że ma fanki na całym świecie, że prawie każda nastolatka chciałaby być jego dziewczyną – mówiła, a ja coraz głębiej wbijałam sobie paznokcie we wnętrze dłoni zaciskając pięści. – Ty jeszcze nic nie osiągnęłaś, dopiero zaczynasz, mimo że starasz się tak bardzo już od roku.
  - Jak śmiesz tak do mnie mówić?! – Wykrzyknęłam. – Nie wiesz, jak trudno się utrzymać, kiedy masz tak mało wsparcia! Nie mam prawie nikogo, kto dopingowałby mnie w tym co robię! On miał wszystko, czego ja pragnęłam, kiedy zaczynałam! Przyjaciół, rodzinę, głos i chęci, motywację! A ja?! Miałam Iris, która dopiero zaczynała mnie poznawać i tatę! Ty tylko cały czas rozpaczałaś, jak to ci źle, że mnie nie masz! Ale to była tylko twoja wina! Gdyby nie to, że wyjechał nigdy nie wpadłabym na pomysł, żeby śpiewać! Jesteś taką egoistką! – Pokręciłam głową. – Chciałam ci przemówić do rozsądku, pokazać, że on nie jest doskonały, ale teraz… Poddaję się – powiedziałam. – Jeszcze dzisiaj wracam do Holmes Chapel – dodałam wychodząc.
  Pod drzwiami nie zastałam nikogo, jednak w domu panowała niezmącona cisza, więc nie wątpiłam w to, że podsłuchiwali. Zresztą, teraz nie robiło mi to większej różnicy, byłam tak nabuzowana adrenaliną, że wszystko było mi obojętne.
~*~
  - Przemyśl to, aniołku.
  - Już postanowiłam tato. Zresztą, sam słyszałeś co mi powiedziała. To dla mnie za dużo. – Pokręciłam głową. – Poza tym, z tym miastem wiąże się za dużo wspomnień, a wspomnienia bolą. – Wzruszyłam ramionami. – Przynajmniej na tym etapie rozpaczy. – Uśmiechnęłam się smutno. – Nie martw się, tatusiu. – Przytuliłam go. – Wiesz, że będę tu przyjeżdżać.
  - Mam nadzieję, że Harry mimo wszystko będzie o ciebie dbał. – Spojrzał na chłopaka jednym ze swoich groźnych spojrzeń.
  - Będę, panie H, obiecuję. – Kędzierzawy przyłożył rękę do serca, a ja dałam mu lekkiego kuksańca. – Ał! A to za co? – Oburzył się i spojrzał na mnie z wyrzutem. 
  Zignorowałam go jednak i ponownie zwróciłam się do taty: - Nie bądź dla niej zbyt ostry, zasłużyła, ale to nadal moja mama. – Westchnęłam i oblizałam usta. – Kocham cię, tatku. – Uścisnęłam go po raz ostatni. – Dbaj o siebie i nie przepracowuj się.
  - Jasne aniołku, oczywiście. – Uśmiechnął się czule w moją stronę. – Trzymaj się synu, dbaj o nią. – Poklepał Stylesa po ramieniu. – No, chyba musicie już iść. – Wskazał ręką na zniecierpliwionego Liama siedzącego za kierownicą busa i stukającego palcem wskazującym w zegarek.
  - Tak, chyba musimy. Będę tęsknić – powiedziałam i otworzyłam drzwi tylne drzwi. – Chodź Styles, chłopaki nie będą wiecznie na ciebie czekać. – Poklepałam miejsce obok siebie.
  - Do zobaczenia, panie H – mruknął chłopak i usadowił się obok mnie.  
  - Do zobaczenia, Harry – powiedział tata z dobrotliwym uśmiechem i pomachał nam.
  - Tak właściwie, to czemu Lou nie jedzie z nami? – Zapytał Zayn rozkładając się na tylnym siedzeniu jak król i kładąc głowę na moich kolanach. – Myślałem, że ty i on jesteście nierozłączni – zwrócił się do Harry’ego.
  - Nie chciał – powiedział tylko chłopak odwracając wzrok, ale zauważyłam, że zacisnął mocno szczękę.
  Wyjęłam telefon z kieszeni kurtki i wystukałam do niego krótkiego smsa. Nie chciałam mówić tego na głos, skoro nie przyznał się chłopakom jak było naprawdę.
  „Dobra Styles, gadaj co się stało. Oboje wiemy, że to nieprawda. Dlaczego im nie powiedziałeś, że się pokłóciliście? I to jeszcze w dodatku o mnie, do kurwy nędzy!”
  - Nie przeklinaj – skarcił mnie odczytując wiadomość, a Niall spojrzał na niego jak na idiotę.
  W sumie, nie dziwię się. Ja nic nie mówię, a ten odstawia jakieś sceny.
  Okej, może powiem wam jak to naprawdę było z Louisem.
 W dzień mojej kłótni z mamą zaczęłam się pakować. W trakcie tej czynności bardzo rzewnie sobie płakałam, rozpaczając nad moim losem i tym, jak bardzo zraniła mnie moja własna rodzicielka, której tak bezgranicznie ufałam. Kiedy zapinałam walizkę do mojego pokoju jak burza wpadł Harry i poinformował mnie, że jedzie ze mną, podobnie jak reszta chłopaków. Na te słowa jeszcze bardziej się rozpłakałam, bo jakoś nie bardzo uśmiechało mi się radosne podróżowanie z jedną z osób, której tak straszliwie nie chciałam widzieć. Jako że jestem z natury szczerą osobą, poinformowałam o tym Stylesa. Ten coś tam chwilę gadał od rzeczy i powiedział, że Lou chyba z nami nie jedzie. Jak to ja dociekałam dlaczego, no bo w końcu są najlepszymi przyjaciółmi forever i w ogóle.
 Wtedy Harry troszeczkę się speszył i opowiedział mi, że on i Louis pokłócili się o naszą przyjaźń. Na początku nie wiedziałam o co chodzi, bo przecież ja i Tomlinson nie jesteśmy już raczej przyjaciółmi. (Tak właściwie, to ja nie jestem jego przyjaciółką. Znaczy, on zawsze będzie moim przyjacielem, ale… Oh, wiecie o co chodzi, nie?) A potem Styles wytłumaczył mi, że chodziło mu o to, że LouLou tak nagle mnie zostawił, a ja się przez to rozchorowałam i mogłam umrzeć (w czasie tej kłótni chyba któryś się popłakał, ale nie zrozumiałam do końca który). Louis na niego nawrzeszczał, co, wiem z doświadczenia, rzadko mu się zdarzało, a potem powiedział, że on nigdzie nie jedzie, bo dla niego jest to równie bolesne co dla mnie. W to ostatnie jakoś trudno mi było uwierzyć, ale nie kwestionowałam prawdziwości słów Harolda.
  „Bo dla mnie to trudne. Zawsze ufałem Louisowi nie mogę zrozumieć dlaczego zataił przede mną coś takiego. Zostawił cię i zranił, wybacz, ale nie wiem czy jestem w stanie mu to wybaczyć.”
 Westchnęłam i spojrzałam mu w oczy. Lekko lśniły od łez, dlatego, nie zważając na głośne protesty Malika, który chyba właśnie usypiał, wdrapałam się na kolana Stylesa i mocno go przytuliłam.
  - Dajcie spokój, wytrzymacie bez obściskiwania się te kilka godzin podróży – westchnął Niall.
  - Spokojnie, chwilę się pomiziają i odpuszczą. – Liam spojrzał na niego i wcisnął mu do rąk kanapkę owiniętą w papier śniadaniowy. – A teraz jedz, bo nie będziemy się po drodze zatrzymywać.
  - Dzięki, Daddy. – Horanowi rozbłysły oczy, a ja nie mogłam wyjść z podziwu, że można tak łatwo uszczęśliwić człowieka.
  - Nie ma sprawy. – Liam uśmiechnął się delikatnie i powrócił do uporczywego wpatrywania się w drogę przed nami.
  Ja w tym czasie głaskałam Harry’ego po włoskach, bo po tym jak wtulił twarz w moją szyję jego oddech stopniowo się uspokajał. Chyba nasz malutki Harry zasypiał. Uśmiechnęłam się delikatnie i zjechałam ręką na jego kark, który delikatnie muskałam opuszkami palców.
  - Ładnie razem wyglądacie – powiedział Li mniej więcej w połowie drogi, kiedy wszyscy oprócz naszej dwójki już smacznie spali. – Ty jesteś taka malutka, drobna i krucha, a on… - Zawahał się chwilę.
  - A on wręcz przeciwnie? – Zapytałam unosząc brwi, a chłopak kiwnął głową. – Tak, już to gdzieś słyszałam – powiedziałam wspominając słowa mamy, kiedy zobaczyła nas razem po raz pierwszy.
  - I on chyba naprawdę cię kocha, wiesz?
  Przekrzywiłam głowę zaciekawiona. Nie zauważyłam żeby Harry traktował mnie inaczej niż przyjaciółkę, gdy byliśmy sami.
  - Serio? – Udawałam zachwyconą.
  - Kiedy cię widzi natychmiast jego oczy zaczynają błyszczeć. Tak samo, kiedy rozmawiacie przez telefon, albo smsujecie. Bardzo łatwo to zauważyć.
  Liam był naprawdę spostrzegawczy. Spuściłam głowę i zerknęłam na śpiącego Stylesa. Czy to możliwe, żeby naprawdę był we mnie zakochany?
~*~
 - Hej, pobudka… – Potrząsnęłam lekko chłopakiem, ale nie przyniosło to zamierzonego efektu. Nachyliłam się więc i delikatnie musnęłam jego usta. Tym razem efekt był natychmiastowy. Przyciągnął mnie do siebie i oddał pocałunek z pełnym zaangażowaniem. Odsunęłam się od niego. – Dojechaliśmy – powiedziałam z kpiącym uśmiechem. – Miło, że się obudziłeś. – Poklepałam go po ramieniu obserwując jego zagubiony wyraz twarzy i nieprzytomne spojrzenie.
  W czasie kiedy ja namiętnie obściskiwałam się z Harry’m Liam zdążył już obudzić resztę podróżników. Stali teraz przed moim starym-nowym domem w Holmes Chapel i cicho coś między sobą szeptali. Nie wnikałam co, tylko po prostu wyjęłam swoją walizkę i brzęcząc kluczami skierowałam się do drzwi.
  Otworzyłam je i  uśmiechnęłam się, wdychając lekko zatęchły zapach. Pachniało tu… domem. W dalszym ciągu można było poczuć perfumy mamy i wodę po goleniu taty. Odstawiłam bagaż koło komody w przedpokoju, a klucze rzuciłam do stojącej na niej miski, w której zawsze trzymaliśmy różne duperele. Skierowałam się w głąb domu, a potem do swojego pokoju, w którym uchyliłam okno.
  Rodzice nic stąd nie zabierali. Wszystkie rzeczy, które kupiliśmy po przeprowadzce, wszystkie pamiątki i zdjęcia zostały tutaj, kiedy przenosili się znowu do Doncaster. Jakby czuli, że tu wrócę.
  Zeszłam na dół, gdzie chłopcy lekko niecierpliwie czekali w przedpokoju.
  - Na górze są pokoje gościnne, wybierzcie sobie – pokierowałam ich, a oni stękając i przeklinając poszli na górę ciągnąc za sobą swoje bagaże. – Ale może najpierw coś zjecie? – Dodałam, ale nie otrzymałam odpowiedzi.
  Wzruszyłam więc ramionami i korzystając z telefonu stacjonarnego, który stał w kuchni zamówiłam trzy duże pizze. Potem zadzwoniłam do Iris i przekrzykując jej głośne piski zaprosiłam ją do siebie.
  Ledwo zdążyłam dojść do przedpokoju, a ona już pukała do drzwi. No tak, wspominałam, że mieszka jedynie dwa domu dalej? Podejrzewam, że nie.
 Otwierając drzwi już spodziewałam się tego, co tam zastanę. Black stała w progu na boso i w samej piżamie (biała bluzka na ramiączka i krótkie spodenki w kratkę) oraz krótkim, jasnym szlafroku, który jej kupiłam, kiedy po moim pierwszym wyjeździe odwiedziła nas w takim samym  stroju jak dzisiaj.
  Uśmiechnęłam się szeroko na jej widok i wyściskałam mocno. Co z tego, że widziałyśmy się w weekend?
  - Wejdź, nie jest najcieplej, a ty mi się zaraz rozchorujesz. – Niemal siłą wciągnęłam ją do środka, a ona na szczęście się nie opierała… aż tak bardzo.
  - To gdzie oni są?
  Blondynka niecierpliwie przeskakiwała z nogi na nogę rozglądając się dookoła wzrokiem szaleńca. Mocno uderzyłam ją z otwartej dłoni w twarz, żeby trochę oprzytomniała. Spojrzała na mnie z nie mniejszym entuzjazmem niż wcześniej, jakby to co zrobiłam przed chwilą w ogóle jej nie obeszło.
 - Ogarnij się! – Powiedziałam głośno i stanowczo, ale uśmiech nie schodził mi z twarzy. – Są na górze, muszą się doprowadzić do porządku. W końcu, to banda dzikich zwierząt. – Wywróciłam oczami.
 - Nie przesadzaj. – Poczułam, jak ktoś (Styles) obejmuje mnie w talii. – Nie jesteśmy aż tak dzicy – wytłumaczył się z uśmiechem. – Harry Styles – przedstawił się z olśniewającym uśmiechem, wyciągając dłoń w stronę Iris, która o mało nie zemdlała z wrażenia.
  - No przecież wiem – wyszeptała słabo obserwując go wielkimi oczami. W ostatniej chwili wyciągnęłam w jej stronę ręce powstrzymując jej nieprzytomne ciało od upadku.
  Czyli jednak zemdlała.
  Westchnęłam ciężko patrząc oskarżycielsko na zszokowanego Harry’ego.
  - No i co żeś zrobił? – Skarciłam go.
  - Ale ja nie chciałem – jęknął patrząc na mnie oczami szczeniaczka. 


Doncaster, 13.07.12
Kochany L!
  Ona?!
 Już kompletnie nic z tego nie rozumiem… Żeby nie posłuchać własnej matki i tak bezgranicznie zaufać mojej?! Oszalałeś, to chyba jedyne wytłumaczenie.
  A teraz… Wierzyć Ci, czy nie, kiedy mówisz, że cała ta sytuacja rani Cię w takim samym stopniu jak mnie? Bo jakoś trudno mi to przyjąć do wiadomości. W końcu, zachowujesz się, jakby nasza wieloletnia przyjaźń nic dla Ciebie nie znaczyła. Nie chcesz z nami jechać do Holmes Chapel, mimo że wszyscy Twoi przyjaciele trzymają moją stronę i jadą.
  Chyba im zaufam, wydają się w porządku. Jak sądzisz?
  Nie mam za dużo czasu, dochodzi już czwarta, a ja chcę się jeszcze pożegnać z tatą. Trudno mi go tutaj zostawić. Jestem ciekawa, czy zejdziesz na dół się ze mną pożegnać. Wiem, że z chłopakami już się pożegnałeś, słyszałam przez ścianę.
  Tęsknię za Tobą, wiesz? Ale nie mogę uwierzyć, że…
  Już mnie wołają…
  C.C.H