- Czego chcesz? – Zapytałam, krzyżując ręce na piersiach i
stanęłam w przejściu, blokując chłopakowi wejście do mieszkania. – I czego nie
zrozumiałeś w zdaniu „to było nasze ostatnie spotkanie”?
Zielone oczy Harry’ego pociemniały nienaturalnie, ale ja
tylko zacisnęłam usta pokazując mu, że jego humorki nie robią już na mnie
wrażenia. Za dużo czasu spędziłam oszukiwana przez niego i raniona jego
cholernymi zmianami nastrojów, żeby teraz znowu dać się w to wciągnąć. Nie, to
już była przeszłość i nie chciałam do niej wracać.
- Christine, myślę, że nasza rozmowa jednak…
- Już dawno się skończyła – przerwałam chłopakowi
zdecydowanym tonem. – Podobnie jak wszystkie uczucia pomiędzy nami. Dorośnij
Harry i pogódź się z tym, że dużo przeszłam i już nie jestem tą samą naiwną
dziewczynką co kiedyś.
Słyszałam, jak wszyscy stojący za mną wstrzymują oddechy.
Wiedziałam, że nie spodziewali się po mnie takiej stanowczości. Tak… Ja też
chyba się tego nie spodziewałam.
Ale miałam już dość Harry’ego i tego, jak emocjonalnie
reagowałam na jego obecność. Byłam zbyt sentymentalna i sama za bardzo
przejmowałam się tym, co kiedyś było między nami. Poza tym, nadal miałam do
niego żal o to, jak zachowywał się w stosunku do mnie, kiedy myślałam, że
między nami może coś być. I o to, że nie było go, kiedy mój tata zmarł, a ja
tak bardzo go potrzebowałam.
- Candy, nic nie rozumiesz, pomiędzy mną i Nate nic nie ma!
Uniosłam brwi, niemal niezauważalnie rozchylając wargi. Nie
mogłam uwierzyć, że powiedział coś takiego. To było zupełnie absurdalne i nie
rozumiałam, jaki był sens tego, że mi to powiedział.
Owszem, zrobiło to na mnie wrażenie i tylko utwierdziło w
przekonaniu, że Harry Styles był chamem nie liczącym się z cudzymi uczuciami. I
tak… W moim sercu skakał mały, tryumfujący Diabełek, który cieszył się, że Hazz
nie traktował tej dziewczyny tak poważnie jak mnie. Szybko go jednak uciszyłam,
bo wiedziałam, że to cholernie złe.
Ja. Mam. Zayna. Nic
innego się nie liczy. Zayn. Zayn jest najważniejszy.
Odetchnęłam głęboko i przymknęłam na chwilę oczy.
- Harry – zaczęłam łagodnie. Wyczułam napięcie panujące za
moimi plecami i wiedziałam, że Zayn jest bardzo zdenerwowany. – Harry, nie
wiem, komu i co starasz się uświadomić. Ale wiedz, że po tym co mi, nam – poprawiłam
się, pokazując ręką za swoje ramię – powiedziałeś, już nigdy nie spojrzę na
ciebie jak na mojego Harry’ego. –
Przełknęłam ślinę, widząc w oczach chłopaka, jak bardzo zabolały go moje słowa.
– Bo mój Harry już dla mnie nie istnieje. Zniknął, kiedy postanowił potraktować
mnie jak najgorszą szmatę i zostawić bez słowa wyjaśnienia.
Ktoś cicho westchnął, ale nie odwróciłam się, aby sprawdzić
kto.
- Myślę, że powinieneś już iść, Harry – odezwał się Louis, a
ja podświadomie wyczułam, jak trudno było mu to powiedzieć. Jezu, oni tak dawno
się nie widzieli… - Tak będzie lepiej dla nas wszystkich – dodał i podszedł do
mnie.
- Lou, pro…
- Nie, Harry – Louis pokręcił głową, przymykając oczy, jakby
sam widok Hazzy niemiłosiernie go bolał. Zmarszczyłam brwi i położyłam mu dłoń
na ramieniu, a kąciki jego ust nieznacznie się uniosły. – Nie mamy już sobie
nic do powiedzenia, Harry.
Zamknęłam drzwi, nie czekając na wyjaśnienia ze strony
swojego byłego chłopaka i odwróciłam się do reszty. Milczałam, nie bardzo
wiedząc co powiedzieć.
- To co, gramy w Monopoly?
– Wydusiła z siebie Iris, a ja zachichotałam cicho.
*
- Nie! Liam, oszukiwał! – Krzyknęłam udając oburzenie, a
potem wybuchnęłam śmiechem.
Chłopak spojrzał na mnie z wyrzutem i rzucił we mnie
nadgryzionym chipsem. Jęknęłam z obrzydzenia i odrzuciłam chrupka z powrotem do
bruneta, mimo wszystko ciesząc się, że wreszcie nasze życie wraca do normy.
Rozejrzałam się po salonie z szerokim uśmiechem.
Niall i Iris tańczyli i wydurniali się na kanapie śpiewając piosenki,
które leciały z radia, w którym głośność podkręcona była na full. Wymieniali
się przy tym opróżnioną do połowy butelką ajerkoniaku domowej roboty. Moja
przyjaciółka wydawała się być szczęśliwa jak nigdy dotąd. Jej policzki były
zarumienione z emocji, a oczy błyszczały. Nialler wcale nie był gorszy. Co
chwilę szczerzył zęby i szeptał do ucha Iris.
Perrie jak zwykle siedziała obrażona w kącie i pisała
esemesy, co odrobinę popsuło mój humor, ale nic nie powiedziałam. Nie chciałam
wyjść na złą przyjaciółkę, o co blondynka na pewno by mnie zaraz oskarżyła.
Ja, Danielle i Liam oraz Louis graliśmy właśnie w Monopoly, a towarzystwa dotrzymywały nam
trzy butelki wódki. Tak, każdy z nas miał własną, a Liam jak zwykle nie pił.
Wracając do gry, ja, jak zwykle przegrywałam ale dla mnie nie miało to
większego znaczenia, bo świetnie bawiłam się w towarzystwie przyjaciół.
Zayn powoli przysypiał z głową na moich udach. Przeczesałam
palcami jego gęste włosy, a na jego ustach pojawił się delikatny, leniwy
uśmiech. Wyglądał tak słodko, że nawet nie miałam serca go obudzić, żeby
poszedł spać do sypialni.
- W sumie, zawsze wiedziałem, że Liam to mistrz w
monopolowych oszustwach – mruknął Lou, pokazując palcem na przyjaciela i upił
kolejny łyk ze stojącej obok niego butelki.
Danielle starała się przybrać poważny wyraz twarzy i
pokiwała gorliwie głową. Oblizała usta i rzuciła kostką. Zmrużyła oczy,
podobnie jak ja, starając się dostrzec liczbę wyrzuconych oczek, ale ani jej,
ani mi, nie wychodziło to zbyt dobrze, mimo że obie niemal w tym samym czasie
pochyliłyśmy się do przodu w stronę planszy. Ułożyłam usta w dziubek i
skrzywiłam się, opierając plecy o kanapę.
- Dobra, zarządzam koniec gry – powiedziałam, podnosząc ręce
na wysokość klatki piersiowej.
- Co?! – Wykrzyknął oburzony Lou, ale ja tylko wywróciłam
oczami.
- LouLou, schlaliśmy się jak dzikie krowy – wytłumaczyłam
spokojnie.
- A nie świnie? – Zapytał Liam, unosząc brwi.
Skrzywiłam się, bo w obecnym stanie krowy i świnie były dla
mnie jednym i tym samym, a Liam burzył mój światopogląd.
- Stary, co za różnica? – burknął Zayn, wyraźnie
niezadowolony z naszej głośnej wymiany zdań. – I to ląduje na talerzu, i to
ląduje na talerzu, serio, co za różnica?
Pogłaskałam mulata po lekko zarośniętym policzku i cmoknęłam
go szybko w usta, aby poprawić mu nastrój. Podziałało, bo zaraz uśmiechnął się
i ponownie zamknął oczy starając się zasnąć.
- Zachowujecie się wszyscy jak napalone nastolatki –
usłyszałam i podniosłam wzrok marszcząc brwi.
Perrie stała koło telewizora mocno ściskając w dłoni telefon
i krzywiła się, mierząc nas zniesmaczonym spojrzeniem. Nie do końca wiedziałam
o co jej chodzi, ale bardzo chciałam się dowiedzieć.
- Nie rozumiem – mruknęła Danielle. – Po co w takim razie tu
siedzisz? – Dodała, a w jej głosie pobrzmiewała nuta irytacji. Całkiem duża
nuta. – Ostatnio zachowujesz się, jakby nie interesowało cię nic oprócz twojej
własnej osoby, wiesz? Może czasem pomyślałabyś też o nas, bo wiesz, jeszcze
niedawno nazywałaś nas swoimi przyjaciółmi.
Zayn powoli otworzył oczy i podniósł się, po czym usiadł
obok mnie uważnie lustrując wzrokiem swoją byłą dziewczynę.
- Och, daj spokój, Danielle – prychnęła Pezz. – Nie mów o
mnie tak źle, dopóki nie spojrzysz na siebie. Ile jeszcze zamierzasz wszystkich
oszukiwać? I kiedy zamierzałaś im powiedzieć, że mieszkasz u tylko dlatego, że
twoi rodzice wyrzucili cię z domu, bo nie lubią twojego chłopaka?
Otworzyłam szeroko oczy, zupełnie nie wiedząc co się dzieje.
Mój Boże, to był najgorszy wieczór
mojego życia…
*
Skrzywiłam się, zakrywając ręką oczy i jęknęłam cicho,
czując jak ból rozsadza moją głowę. Zdecydowanie nie powinnam wczoraj tyle pić.
A tyle razy już postanawiałam, że koniec z alkoholem i co? Jak zwykle gówno z
tego wszystkiego wyszło.
Westchnęłam, leniwie otwierając oczy i najciszej jak umiałam
wstałam z łóżka, aby nie obudzić Zayna. Wiedziałam, że poranne pobudki nie są
jego mocną stroną, więc za wszelką cenę starałam się tego unikać, bo potem
przez cały dzień był drażliwy jak baba w ciąży.
Krzywiąc się od zimnej podłogi przeszłam przez zagracony
śmieciami i ludźmi salon i skierowałam się w stronę tak samo brudnej kuchni.
Wyciągnęłam z lodówki karton soku pomarańczowego, bynajmniej nie w celu wypicia
go. Przyłożyłam sobie napój do czoła i z cichym westchnieniem oparłam się
plecami o blat. Zignorowałam ból, który temu towarzyszył i przymknęłam oczy,
chroniąc je przed zdradzieckimi promieniami słońca wpadającymi przez odsłonięte
i uchylone okno.
- Brak tabletek, co? – Wychrypiał Niall, wyczołgując się
spod stołu.
Skinęłam jedynie głową nie mając nawet siły na otwarcie ust.
Szurając nogami przedostałam się do stołu i rzuciłam się na krzesło, po czym
oparłam głowę o chłodny blat stołu. Zastanawiałam się jak Niall dał radę tu
spać, skoro temperatura w kuchni nie przekraczała chyba zera. Było tutaj tak
zimno, że nawet moje dżinsy i bluza, w których spałam nie pomagały. Miałam
wrażenie, że zaraz zamarznę.
- Zamknij okno – wyszeptałam, walcząc z ogarniającymi mnie
powoli mdłościami.
Mój wymęczony po wczorajszej nocy żołądek urządzał sobie
prawdziwą imprezę w moim brzuchu. Starałam się to ignorować, ale naprawdę
marnie mi szło, bo pulsowanie w głowie nie ustawało, cała się trzęsłam z zimna,
a w dodatku czułam, jak wszystko przelewa mi się w żołądku. W dodatku chciało
mi się siku, a nie miałam siły, żeby wstać od stołu i pójść do łazienki, która
i tak pewnie była zajęta przez któregoś ze śpiących tam imprezowiczów, którzy
wczoraj wypluwali sobie wnętrzności do mojego kibla i wanny.
- Mój Boże, wyglądacie jak zombie – powiedział przesadnie
głośno Liam, a ja warknęłam cicho jakieś mało oryginalne przekleństwo.
- Zamknij się, kurwa – syknął Niall, najwyraźniej równie
wymęczony co ja.
Naprawdę nie miałam dzisiaj siły na jakiekolwiek sprzeczki,
a już na pewno na takie wyszukane tortury, jakie postanowił mi zafundować Liam.
Tak, Liam postanowił doszczętnie nas dobić. Włączył bowiem
radio, z którego leciały jakieś obrzydliwe techno piosenki i zaczął
podśpiewywać pod nosem, tłukąc szafkami „w poszukiwaniu talerzy i szklanek, bo
chce wam zrobić pyyyszne śniadanko”. Czułam jak mój żołądek na przemian ściska
się i rozluźnia.
- Zaraz rzygnę – jęknęłam, pochylając się i przyciągając
sobie pod nos leżący na podłodze garnek.