niedziela, 25 sierpnia 2013

Chapter 6

- Czego chcesz? – Zapytałam, krzyżując ręce na piersiach i stanęłam w przejściu, blokując chłopakowi wejście do mieszkania. – I czego nie zrozumiałeś w zdaniu „to było nasze ostatnie spotkanie”?
Zielone oczy Harry’ego pociemniały nienaturalnie, ale ja tylko zacisnęłam usta pokazując mu, że jego humorki nie robią już na mnie wrażenia. Za dużo czasu spędziłam oszukiwana przez niego i raniona jego cholernymi zmianami nastrojów, żeby teraz znowu dać się w to wciągnąć. Nie, to już była przeszłość i nie chciałam do niej wracać.
- Christine, myślę, że nasza rozmowa jednak…
- Już dawno się skończyła – przerwałam chłopakowi zdecydowanym tonem. – Podobnie jak wszystkie uczucia pomiędzy nami. Dorośnij Harry i pogódź się z tym, że dużo przeszłam i już nie jestem tą samą naiwną dziewczynką co kiedyś.
Słyszałam, jak wszyscy stojący za mną wstrzymują oddechy. Wiedziałam, że nie spodziewali się po mnie takiej stanowczości. Tak… Ja też chyba się  tego nie spodziewałam.
Ale miałam już dość Harry’ego i tego, jak emocjonalnie reagowałam na jego obecność. Byłam zbyt sentymentalna i sama za bardzo przejmowałam się tym, co kiedyś było między nami. Poza tym, nadal miałam do niego żal o to, jak zachowywał się w stosunku do mnie, kiedy myślałam, że między nami może coś być. I o to, że nie było go, kiedy mój tata zmarł, a ja tak bardzo go potrzebowałam.
- Candy, nic nie rozumiesz, pomiędzy mną i Nate nic nie ma!
Uniosłam brwi, niemal niezauważalnie rozchylając wargi. Nie mogłam uwierzyć, że powiedział coś takiego. To było zupełnie absurdalne i nie rozumiałam, jaki był sens tego, że mi to powiedział.
Owszem, zrobiło to na mnie wrażenie i tylko utwierdziło w przekonaniu, że Harry Styles był chamem nie liczącym się z cudzymi uczuciami. I tak… W moim sercu skakał mały, tryumfujący Diabełek, który cieszył się, że Hazz nie traktował tej dziewczyny tak poważnie jak mnie. Szybko go jednak uciszyłam, bo wiedziałam, że to cholernie złe.
Ja. Mam. Zayna. Nic innego się nie liczy. Zayn. Zayn jest najważniejszy.
Odetchnęłam głęboko i przymknęłam na chwilę oczy.
- Harry – zaczęłam łagodnie. Wyczułam napięcie panujące za moimi plecami i wiedziałam, że Zayn jest bardzo zdenerwowany. – Harry, nie wiem, komu i co starasz się uświadomić. Ale wiedz, że po tym co mi, nam – poprawiłam się, pokazując ręką za swoje ramię – powiedziałeś, już nigdy nie spojrzę na ciebie jak na mojego Harry’ego. – Przełknęłam ślinę, widząc w oczach chłopaka, jak bardzo zabolały go moje słowa. – Bo mój Harry już dla mnie nie istnieje. Zniknął, kiedy postanowił potraktować mnie jak najgorszą szmatę i zostawić bez słowa wyjaśnienia.
Ktoś cicho westchnął, ale nie odwróciłam się, aby sprawdzić kto.
- Myślę, że powinieneś już iść, Harry – odezwał się Louis, a ja podświadomie wyczułam, jak trudno było mu to powiedzieć. Jezu, oni tak dawno się nie widzieli… - Tak będzie lepiej dla nas wszystkich – dodał i podszedł do mnie.
- Lou, pro…
- Nie, Harry – Louis pokręcił głową, przymykając oczy, jakby sam widok Hazzy niemiłosiernie go bolał. Zmarszczyłam brwi i położyłam mu dłoń na ramieniu, a kąciki jego ust nieznacznie się uniosły. – Nie mamy już sobie nic do powiedzenia, Harry.
Zamknęłam drzwi, nie czekając na wyjaśnienia ze strony swojego byłego chłopaka i odwróciłam się do reszty. Milczałam, nie bardzo wiedząc co powiedzieć.
- To co, gramy w Monopoly? – Wydusiła z siebie Iris, a ja zachichotałam cicho.
*
- Nie! Liam, oszukiwał! – Krzyknęłam udając oburzenie, a potem wybuchnęłam śmiechem.
Chłopak spojrzał na mnie z wyrzutem i rzucił we mnie nadgryzionym chipsem. Jęknęłam z obrzydzenia i odrzuciłam chrupka z powrotem do bruneta, mimo wszystko ciesząc się, że wreszcie nasze życie wraca do normy.
Rozejrzałam się po salonie z szerokim uśmiechem.
Niall i Iris tańczyli i wydurniali się na kanapie śpiewając piosenki, które leciały z radia, w którym głośność podkręcona była na full. Wymieniali się przy tym opróżnioną do połowy butelką ajerkoniaku domowej roboty. Moja przyjaciółka wydawała się być szczęśliwa jak nigdy dotąd. Jej policzki były zarumienione z emocji, a oczy błyszczały. Nialler wcale nie był gorszy. Co chwilę szczerzył zęby i szeptał do ucha Iris.
Perrie jak zwykle siedziała obrażona w kącie i pisała esemesy, co odrobinę popsuło mój humor, ale nic nie powiedziałam. Nie chciałam wyjść na złą przyjaciółkę, o co blondynka na pewno by mnie zaraz oskarżyła.
Ja, Danielle i Liam oraz Louis graliśmy właśnie w Monopoly, a towarzystwa dotrzymywały nam trzy butelki wódki. Tak, każdy z nas miał własną, a Liam jak zwykle nie pił. Wracając do gry, ja, jak zwykle przegrywałam ale dla mnie nie miało to większego znaczenia, bo świetnie bawiłam się w towarzystwie przyjaciół.
Zayn powoli przysypiał z głową na moich udach. Przeczesałam palcami jego gęste włosy, a na jego ustach pojawił się delikatny, leniwy uśmiech. Wyglądał tak słodko, że nawet nie miałam serca go obudzić, żeby poszedł spać do sypialni.
- W sumie, zawsze wiedziałem, że Liam to mistrz w monopolowych oszustwach – mruknął Lou, pokazując palcem na przyjaciela i upił kolejny łyk ze stojącej obok niego butelki.
Danielle starała się przybrać poważny wyraz twarzy i pokiwała gorliwie głową. Oblizała usta i rzuciła kostką. Zmrużyła oczy, podobnie jak ja, starając się dostrzec liczbę wyrzuconych oczek, ale ani jej, ani mi, nie wychodziło to zbyt dobrze, mimo że obie niemal w tym samym czasie pochyliłyśmy się do przodu w stronę planszy. Ułożyłam usta w dziubek i skrzywiłam się, opierając plecy o kanapę.
- Dobra, zarządzam koniec gry – powiedziałam, podnosząc ręce na wysokość klatki piersiowej.
- Co?! – Wykrzyknął oburzony Lou, ale ja tylko wywróciłam oczami.
- LouLou, schlaliśmy się jak dzikie krowy – wytłumaczyłam spokojnie.
- A nie świnie? – Zapytał Liam, unosząc brwi.
Skrzywiłam się, bo w obecnym stanie krowy i świnie były dla mnie jednym i tym samym, a Liam burzył mój światopogląd.
- Stary, co za różnica? – burknął Zayn, wyraźnie niezadowolony z naszej głośnej wymiany zdań. – I to ląduje na talerzu, i to ląduje na talerzu, serio, co za różnica?
Pogłaskałam mulata po lekko zarośniętym policzku i cmoknęłam go szybko w usta, aby poprawić mu nastrój. Podziałało, bo zaraz uśmiechnął się i ponownie zamknął oczy starając się zasnąć.
- Zachowujecie się wszyscy jak napalone nastolatki – usłyszałam i podniosłam wzrok marszcząc brwi.
Perrie stała koło telewizora mocno ściskając w dłoni telefon i krzywiła się, mierząc nas zniesmaczonym spojrzeniem. Nie do końca wiedziałam o co jej chodzi, ale bardzo chciałam się dowiedzieć.
- Nie rozumiem – mruknęła Danielle. – Po co w takim razie tu siedzisz? – Dodała, a w jej głosie pobrzmiewała nuta irytacji. Całkiem duża nuta. – Ostatnio zachowujesz się, jakby nie interesowało cię nic oprócz twojej własnej osoby, wiesz? Może czasem pomyślałabyś też o nas, bo wiesz, jeszcze niedawno nazywałaś nas swoimi przyjaciółmi.
Zayn powoli otworzył oczy i podniósł się, po czym usiadł obok mnie uważnie lustrując wzrokiem swoją byłą dziewczynę.
- Och, daj spokój, Danielle – prychnęła Pezz. – Nie mów o mnie tak źle, dopóki nie spojrzysz na siebie. Ile jeszcze zamierzasz wszystkich oszukiwać? I kiedy zamierzałaś im powiedzieć, że mieszkasz u tylko dlatego, że twoi rodzice wyrzucili cię z domu, bo nie lubią twojego chłopaka?
Otworzyłam szeroko oczy, zupełnie nie wiedząc co się dzieje. Mój Boże, to  był najgorszy wieczór mojego życia…
*
Skrzywiłam się, zakrywając ręką oczy i jęknęłam cicho, czując jak ból rozsadza moją głowę. Zdecydowanie nie powinnam wczoraj tyle pić. A tyle razy już postanawiałam, że koniec z alkoholem i co? Jak zwykle gówno z tego wszystkiego wyszło.
Westchnęłam, leniwie otwierając oczy i najciszej jak umiałam wstałam z łóżka, aby nie obudzić Zayna. Wiedziałam, że poranne pobudki nie są jego mocną stroną, więc za wszelką cenę starałam się tego unikać, bo potem przez cały dzień był drażliwy jak baba w ciąży.
Krzywiąc się od zimnej podłogi przeszłam przez zagracony śmieciami i ludźmi salon i skierowałam się w stronę tak samo brudnej kuchni. Wyciągnęłam z lodówki karton soku pomarańczowego, bynajmniej nie w celu wypicia go. Przyłożyłam sobie napój do czoła i z cichym westchnieniem oparłam się plecami o blat. Zignorowałam ból, który temu towarzyszył i przymknęłam oczy, chroniąc je przed zdradzieckimi promieniami słońca wpadającymi przez odsłonięte i uchylone okno.
- Brak tabletek, co? – Wychrypiał Niall, wyczołgując się spod stołu.
Skinęłam jedynie głową nie mając nawet siły na otwarcie ust. Szurając nogami przedostałam się do stołu i rzuciłam się na krzesło, po czym oparłam głowę o chłodny blat stołu. Zastanawiałam się jak Niall dał radę tu spać, skoro temperatura w kuchni nie przekraczała chyba zera. Było tutaj tak zimno, że nawet moje dżinsy i bluza, w których spałam nie pomagały. Miałam wrażenie, że zaraz zamarznę.
- Zamknij okno – wyszeptałam, walcząc z ogarniającymi mnie powoli mdłościami.
Mój wymęczony po wczorajszej nocy żołądek urządzał sobie prawdziwą imprezę w moim brzuchu. Starałam się to ignorować, ale naprawdę marnie mi szło, bo pulsowanie w głowie nie ustawało, cała się trzęsłam z zimna, a w dodatku czułam, jak wszystko przelewa mi się w żołądku. W dodatku chciało mi się siku, a nie miałam siły, żeby wstać od stołu i pójść do łazienki, która i tak pewnie była zajęta przez któregoś ze śpiących tam imprezowiczów, którzy wczoraj wypluwali sobie wnętrzności do mojego kibla i wanny.
- Mój Boże, wyglądacie jak zombie – powiedział przesadnie głośno Liam, a ja warknęłam cicho jakieś mało oryginalne przekleństwo.
- Zamknij się, kurwa – syknął Niall, najwyraźniej równie wymęczony co ja.
Naprawdę nie miałam dzisiaj siły na jakiekolwiek sprzeczki, a już na pewno na takie wyszukane tortury, jakie postanowił mi zafundować Liam.
Tak, Liam postanowił doszczętnie nas dobić. Włączył bowiem radio, z którego leciały jakieś obrzydliwe techno piosenki i zaczął podśpiewywać pod nosem, tłukąc szafkami „w poszukiwaniu talerzy i szklanek, bo chce wam zrobić pyyyszne śniadanko”. Czułam jak mój żołądek na przemian ściska się i rozluźnia.

- Zaraz rzygnę – jęknęłam, pochylając się i przyciągając sobie pod nos leżący na podłodze garnek.